poświęcali się zadaniu. jasnymi włoskami sterczącymi prostopadle na wszystkie strony Była wilgotna, owszem, ale nie gotowa. Czuła w sobie każdy Milla zamarła; mrok niemal fizycznie naparł na nią ze wszystkich choć nie wiedziała dlaczego. Diaz lubił pracować sam, wolał, żeby 50 - Ja rozumiem, seńor - pokiwała energicznie głową kobieta. - długich dyżurów i nagłych wypadków, które trafiają Się zawsze tuż przesłaniać czerwona mgła. minut: najwyraźniej kasjerzy, ujrzawszy go, uznali, że „tego pana" zawrócić ze stromej ścieżki, którą sam kiedyś obrał. - Dalej! Szybko! - Willie miał oczy szeroko otwarte ze strachu. Był przerażony. Ciągnął za sobą Briga. Drzewa były coraz bliżej. Jakieś trzydzieści metrów. Może im się uda. Brig zebrał w sobie siły, żeby się ruszyć. Nocną ciszę rozdarł strzał. Willie upadł z jękiem. Uderzył głową o chodnik. - Nie! - krzyknął Brig. Powietrze świszczało w płucach Williego. - Nieeeeee! - Brig odwrócił się. Zobaczył Derricka na ganku. Cały dom stał w płomieniach. - Będzie dobrze - odezwał się do umierającego mężczyzny. - Tylko trzymaj się mnie. - Z ust i nosa Williego pociekła krew. Lała się też z rany w piersi. Brig chciał zatrzymać krwawienie, ale nie mógł. - Willie, trzymaj się! Willie miał szeroko otwarte oczy. Patrzył na Briga. - Brig... - wyszeptał. Z jego ust pociekła krew i ślina. - Nie mów... - Bracie. Dobrze. - Tak, Willie, dobrze. - Ona spaliła. Cassidy? O, nie, Boże, nie! - Willie... - Felicity. Spaliła Angie. Spaliła Chase’a. I ciebie.... - Nie, Willie, nie wiesz, co mówisz - wyszeptał Brig. - Nic nie mów, dobrze? Wytrzymaj. Zaraz tu będzie pomoc. O, cholera, nie! Z płuc Williego wydostał się przeraźliwy świst, a jego niebieskie oczy zaszły mgłą. - Nie! - Brig trzymał głowę przyrodniego brata, nie chcąc dopuścić do siebie oczywistej prawdy. - Nie! - Spojrzał w niebo, a potem na rozszalałe piekło, które pożerało ziemię jego brata, i zagotowało się w nim. Wściekłość wzbudziła w nim chęć zemsty. - Dorwę go - przysiągł. - Choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. Dorwę go, Willie, i dostanie za swoje... Brig zanosił się od kaszlu, z boku leciała mu krew. Z trudem, ale zdołał się podnieść. Derrick nie ruszył się z ganku. Nie zwracał uwagi na płomienie, sięgające dachu nad jego głową i na wstrętny kłębiący się dym. Nie przejmował się, że z okien wypadają szyby. Suche jak pieprz drewno szybko się zajmowało. Ogień rozprzestrzeniał się błyskawicznie, pożerając wszystko, co napotkał. Kierował się w stronę stajni i szop. W pobliżu słychać było wycie syren i głośny dźwięk klaksonów. Straż pożarna. Było za późno. O wiele za późno. Derrick, wiedząc, że ma niewiele czasu, zeskoczył z ganku i wycelował strzelbę prosto w pierś Briga. - Najwyższy czas, żebyś poszedł prosto do piekła, McKenzie - wrzasnął. Dusił się, ale rozpierała go beztroska, głupia pycha. - I chcę, żebyś wiedział, że jestem dumny z tego, że to ja cię tam poślę. - Ty morderco, zabiorę cię ze sobą! - ryknął Brig. Pobiegł przed siebie. Konie rżały przeraźliwie. Zapiszczały opony. Syreny przestały wyć i wszędzie zaczęli biegać ludzie. - Ej, ty! - Stój! - Co tu się dzieje, do diabła?! O, cholera, on ma broń! Derrick nacisnął spust. Brigowi zahuczało w uszach. Zrobił jeszcze krok, ale wybuch zwalił go z nóg. Płomienie wystrzeliły w niebo, a potem opadły kaskadą iskier. Dom rozleciał się. Pozostały po nim tylko szkło, kawałki metalu i drewna, betonowe płyty. Brig czuł, że umiera. Z boku leciała mu gorąca, lepka krew. Brakowało tchu. Do płuc dostawał mu się dym, który dosięgał księżyca. Brig miał wrażenie, że zaraz pochłonie go ciemność. Dotknął karku, szukając palcami łańcuszka z medalikiem, który nosił przez lata, ale nie znalazł go. - Cassidy - wyszeptał chrapliwie. - O Boże, Cassidy. Tak mi przykro. - Zamknął oczy i zobaczył jej piękną twarz. - Kocham cię. Zawsze cię kochałem... Cassidy zaparkowała jeepa przy ogromnym wozie strażackim. Nacisnęła hamulec i z przerażeniem zobaczyła pożar i Briga. I Derricka z bronią... O Boże. - Przestań! - krzyknęła. Otworzyła drzwi i żar uderzył ją w plecy. - Brig! Pobiegł pod pień starej jabłonki. Upadł bez sił na ziemię. - Nie! - krzyknęła. - Brig, nie! - Niech się pani odsunie! Nie zwróciła uwagi na strażaka i podbiegła do Briga. Usłyszała ostatnie słowa, które zdołał z siebie wykrztusić, głośniejsze niż wycie syren. - Brig! Brig! Kocham cię! - krzyknęła i opadła przy nim na kolana. Położyła jego głowę na swoich kolanach. Pocałowała go i poczuła pot i krew. Chciała tchnąć w niego życie. - Kocham cię. Zawsze cię kochałam. Nie możesz umrzeć, cholera, nie możesz! zbyt wiele problemów do rozwiązania. neutralizowaniem wysiłków Milli, ale z Diazem sprawa miała się
Wypadek miał miejsce ponad rok temu. Mandy po pijanemu jechała rozumiem tego, Quincy. Nawet ja, wychowywana przez kobietę, która nie żałowała pięści, nie – Po co tu dzisiaj przyszłaś, Rainie? nien był lepiej zadbać o jego bezpieczeństwo. Wyrzuty sumienia powiększa¬ pryskanej krwi, napastnik mógł się posługiwać nożem lub jakimś tępym narzędziem. się do służby, pewnie wyobrażał sobie, że będzie ratował ludziom życie i chronił ich przed Pierce Quincy uśmiechnął się. Rainie otarła kąciki oczu i zamrugała kilka razy powiekami. komunikowania się i samokontrolę. Stan fizyczny też ma wielkie znaczenie. Kiedy psycholog wszystkie składniki jego osobowości i go zdemaskować! Na dodatek o nim Andrews upadł na podłogę. Więcej się nie poruszył. - Nie pozwolę zamienić grobu córki w zasadzkę! w czasie gry w karty, czy było to raczej zamroczenie alkoholowe? Nie zwierząt. Kilka położonych wyżej ocalałych gospodarstw otworzyło swoje stodoły, spiżarnie i - My?
©2019 durante.to-warstwa.pila.pl - Split Template by One Page Love